Prasówka 7.05.2018
Zapraszamy do nowej odsłony naszej cyklicznej rubryki, w której prezentujemy najciekawsze znalezione przez nas w internecie teksty dotyczące muzyki współczesnej oraz sound studies.
1.
Rozpoczynamy od niedługiego – a szkoda, bo frapującego – wywiadu Aleksandry Tykarskiej z Gerardem Lebikiem i Luciem Capecem, których artystyczne ścieżki dwa lata temu przecięły się podczas Sokołowskiego Sanatorium Dźwięku, co zaowocowało długoterminową współpracą w duecie. Rozmowa oscyluje wokół kluczowego dla muzyków pojęcia percepcji, a wraz z nim – chwiejnej relacji artysty i odbiorcy, zapośredniczonej przez psychoakustyczne właściwości wspólnej (lub wspólnotowej) przestrzeni (patrz: metafora w tytule). Capece wzmiankuje źródła powyższych zainteresowań, czyli swoje doświadczenia na scenie berlińskiej Echtzeitmusik i wokół kolektywu Wandelweiser (odsyłamy do naszego #29 i wywiadu Pawła Szroniaka z Michaelem Pisaro), a także inspiracje pracami Roberta Irwina czy lekturą Merlau-Ponty’ego i Husserla, choć swoje rozważania skłonny jest przenieść również na współczesny grunt: ery Internetu i rewolucji cyfrowej, utwierdzając tylko w przekonaniu, że to obecnie jeden z ciekawszych spadkobierców myśli fenomenologicznej w muzyce.
2.
O streamingu znów zrobiło się głośno, dlatego przechodzimy następnie do artykułu No, Streaming Services Are Not ‘Saving The Music Industry’ Patricka Clarke’a dla „The Quietus”. Całkiem niedawno do wiadomości publicznej podano kwotę, którą w 2017 roku wygenerowały platformy strumieniowe. Ich zysk wyniósł – bagatela – 7 miliardów dolarów, co znacznie przewyższa dochód ze sprzedaży tradycyjnych nośników. Cyfrowe strumienie, od dłuższego czasu traktowane z nabożnością, jawią się jako remedium na problemy świata muzyki, a ich popularność stale rośnie. Clarke w odpowiedzi na to zjawisko (i tekst, który ukazał się na łamach „Guardiana”), dekonstruuje narosłe wokół streamingu mity. Przypomina, że wolność wyboru jest w dużej mierze iluzoryczna, bo strumieniami rządzą algorytmy. Tak samo jak iluzoryczna wydaje się możliwość „ocalenia” muzyki za sprawą internetowych transmisji. Autor podważa popularne stereotypy, przywołując przykłady niszowych labeli tj. Rocket Recordings. Wylicza także zagrożenia związane z popularnością platform typu Spotify – konieczność „dopasowania” muzyki do algorytmów wzbudza w nas najwięcej kontrowersji. Jaka przyszłość czeka muzykę nie poddającą się wymogom klikalności? Diagnoza Clarke’a niestety nie jest optymistyczna.
http://thequietus.com/articles/24471-no-streaming-services-are-not-saving-the-music-industry-opinion
3.
Tymczasem na łamy szacownego „The Village Voice” powraca Julius Eastman, do czego pretekstu dostarcza niedawne wydanie bootlegowego nagrania jego Zurich Concert z 1980 (New World Records) oraz seria wystaw, koncertów i wydarzeń organizowanych przez The Kitchen pod szyldem That Which is Fundamental. Autor tekstu, Sasha Frere-Jones, warstwa po warstwie przypomina jego dokonania i rosnącą (anty)renomę, a także pokazuje, jak kolejne reedycje i wydania przywracały postać nieobecną w kulturze niemal piętnaście lat po przedwczesnej śmierci w 1990 roku. To wydanie trzypłytowego albumu Unjust Malaise przez New World Records rozpoczęło modę na tego czarnego, gejowskiego i zbuntowanego minimalistę, która w ostatnich latach dotarła także do Polski (płyta w Bołt Records, koncert na Sacrum Profanum). W interpretacji Frere-Jonesa muzyka Eastmana swój indywidualny charakter zawdzięcza balansowi między kompozycją a improwizacją oraz zastosowaniu organicznej i autoreferencyjnej (a nie teleologicznej) ewolucji. Drugą połowę artykułu budują wypowiedzi kuratorów i artystów projektu The Kitchen, z których szczególnie ciekawa są te Kodwo Eshuna o filmie The Third Part of the Third Measure, George’a Lewise o dekolonizacji nowej muzyki oraz aspekcie rasowym oraz liczne wspomnienia Susan Stenger, flecistki i basistki (sic!), a zarazem przyjaciółki Juliusa Eastmana.
https://www.villagevoice.com/2018/05/02/hammered-into-clouds-nine-beginnings-for-julius-eastman
4.
Skoro jesteśmy przy legendzie nowojorskiej, czas na legendę londyńską. Trudno w to uwierzyć, że to dopiero pierwsza dekada stuknęła Cafe Oto, które stało się w tym czasie czołowym miejscem awangardowych koncertów, tak uznanych mistrzów, jak i intrygujących debiutów; głównie free jazz i improwizacja, ale ostatnio coraz więcej elektroniki, tańca i kompozycji. Z tej okazji „The Guardian” przygotował nie tylko wyczerpujący artykuł Noah Payne Frank, ale i dwa podcasty o historii klubu oraz prezentowanej w nim muzyce. Bez sceny, bez kulis, raptem 150 miejsc, skrzypiące krzesła i żadnych akustycznych sztuczek, a na dodatek otoczenie Dalston, które podlega radyknalnej gentryfikacji – prawdziwy cud, że Cafe Oto doczekało tej rocznicy! Właściciele klubu, Keiko Yamamoto i Hamish Dunbar w niekomercyjnej działalności muszą liczyć na pomoc wolontariuszy, ale niektórzy z nich są na miejscu już prawie dziewięć lat, natomiast ostatnio toczą się negocjacje ws. przedłużenia umowy najmu lokalu do… 2033 roku. Co ważne dla nie-bywalców, intensywnie rozwijane są także cyfrowe archiwa Oto, które umożliwiają odsłuchy tym, którzy z różnych (geograficzno-czasowych) powodów nie mogą dotrzeć na miejsce.
5.
Pozostając w kręgu awangard, polecamy portret amerykańskiej sceny elektronicznej lat 60., który dla Red Bull Music Academy Daily nakreślił Simon Reynolds. Krytyk bierze pod lupę kilka zespołów z pogranicza rocka psychodelicznego, tj. Fifty Foot Hose, Intersystems, Syrinx czy The United States of America, które definiuje przez pryzmat nałożonej przez siebie etykiety synthedelia. Wyodrębniony w ten sposób quasi-gatunek łączy w sobie nie tylko dbałość o instrumentarium – niejednokrotnie zamiast syntezatorów Buchli czy Mooga są to własnoręcznie konstruowane urządzenia – ale też wyraźne inspiracje musique concrète i klasyką tzw. drugiej awangardy, jak również multimedialność podpatrywana na niwie sztuk wizualnych (rzeźby kinetycznej, environments, performansu). Ponad wszystko znakomitą większość omawianych grup wyróżnia jednak krótki życiorys, mimo prezentowania nowych idei masowej publiczności koncertów rockowych, jak i podchwytywania niektórych pomysłów przez największe zespoły (The Doors, Jefferson Airplane). Do tych ostatnich nie należeli bowiem The Band z Bobem Dylanem, których działalność – jak zauważa Reynolds – skutecznie przyspieszyła koniec ery psychodelii, czy to w jej stricte rockowym, czy to w syntezatorowym kształcie.
http://daily.redbullmusicacademy.com/2018/05/synthedelia
6.
Na łamach dwutygodnika.com Dominika Klimek (Glissando #32) rozmawia z Filipem Szałaskiem w kontekście jego najnowszej książki „Nagrania terenowe” wydanej nakładem Wydawnictwa w Podwórku. Skąd wzięła się moda na field recording i czy słuchanie nagrań terenowych należy do sportów ekstremalnych? Jak szerokie ramy osiągnęło już to zjawisko i czy w obliczu jego rosnącej inkluzywności łatwiej się dziś o nim pisze? Na te i inne pytania odpowiada nasz autor z Glissando #26, nawiązujący w rozmowie także do kwestii pozornie mniej oczywistych i rzadziej poruszanych w dyskusjach o field recordingu. Wspomina o przejawach obecności autora w nagraniach terenowych, o spotykanych w nich czasem drobnych „oszustwach”, o ich związkach z popularnymi koncepcjami wellness i sprawowanych dzisiaj funkcjach. Może, jak sugeruje Szałasek, wkrótce field recording stanie się popularnym i modnym meblem dźwiękowym obecnym w mieszkaniu każdego szanującego się obywatela, zyskując rangę stałego elementu w estetyce wystroju wnętrz?
http://www.dwutygodnik.com/artykul/7776-chrzest-owadow.html
7.
Z kolei Emily Lordi pisze dla „The New Yorkera” o przywracanej ostatnio szerszej świadomości odbiorców legendzie amerykańskiego funku, Betty Davis (m.in. w cyklu Forgotten Women realizowanym przez Anna-Marie Crowhurst na łamach magazynu „Stylist”). W listopadzie 2017 roku premierę w Amsterdamie miał też biograficzny film o pionierskiej piosenkarce, reżyserowany przez Phila Coxa, „Betty: They Say I’m Different”, jest to więc dobry moment na przyjrzenie się z bliska jej życiu, twórczości i wpływowi, jaki – nawet jeśli nie bezpośrednio – wywarła na rzeszę artystek młodszej generacji popkultury, jak Janelle Monáe czy Rihanna i Nicky Minaj. Pod koniec lat 70. Davis wycofała się z życia koncertowego i artystycznego, zaszywając się w rodzinnym Pittsburghu – nie chciała zarzucać swojego temperamentu i natury na rzecz „wpasowania się” w ówczesne standardy wytwórni muzycznych. Czy był to jedyny powód jej zniknięcia – nie wiadomo. Nie wiadomo też, co by było, gdyby jej kariera miała ciąg dalszy i rozkręciła się na dobre – czy dużo łatwiej byłoby dziś odważnym, niezależnym kobietom robić karierę na światowej scenie? Być może częściowo odpowiada na te pytania film Coxa prezentowany obecnie w wielu miejscach świata, jednak na jego polską premierę będziemy musieli jeszcze trochę poczekać…
8.
Czy są tu jacyś wixapolowicze? Jeśli witacie dzień w swojskim rytmie gabber i speedcore’u, to w ostatnim wpisie dedykujemy Wam tekst Dave’a Jenkinsa z bandcampdaily, a wraz z nim muzykę, która nawet zagorzałe fanki i fanów kultury rave może wytrącić z równowagi. Extratones to najszybszy gatunek muzyki elektronicznej, w którym 1000 BPM służy dopiero za pas startowy, przy maksymalnych osiągach nawet 10000 BPM. Co jednak istotne, w muzyce tej chodzi nie tyle o tempo, ile o struktury melodyczne, które przy silnie nadwerężonej percepcji zaczynają się wyłaniać w roli powidoków i pogłosów, a nawet najszybsze kawałki ulegają autodestrukcji w umyśle odbiorcy. Nie mniej ważna jest autonomiczność extratones jako pełnoprawnego – choć/a więc zróżnicowanego – nurtu z czołowymi wytwórniami (np. Sonic Belligeranza, Legs Akimbo Records), co odróżnia go od czczych eksperymentów ze wskaźnikiem metronomu. Zachęcamy do pogłębionego zapoznania się z przewodnikiem Jenkinsa, tym bardziej, że gatunek jak do tej pory nie doczekał się zbyt wielu opracowań i próżno go szukać nawet w kultowym almanachu techno.org.
(jt, jz, mp, wz)