Wiele zmienia się na lepsze, ale wciąż jest sporo do zrobienia. Rozmowa z Anną Jędrzejewską

Weronika Bielecka / 28 gru 2025

Weronika Bielecka: Sławek Janicki od kilku lat inicjuje działania mające na celu badanie przyczyny niskiej reprezentacji kobiet na scenie muzyki improwizowanej i równolegle wprowadza projekty wzmacniające widoczność artystek. Z jego inicjatywy powstał projekt badawczy „Kobiety w polskiej muzyce improwizowanej i eksperymentalnej”. Jesteś kuratorką i autorką koncepcji pierwszej edycji tego projektu, pod nazwą „WIZJONERKI”. Jakie są twoje wrażenia po jego realizacji? Czy miałaś konkretny cel, czy raczej potraktowałaś „WIZJONERKI” jako proces – być może nawet eksperyment?

AJ: Faktycznie, od kilku lat rozmawiamy ze Sławkiem o tym, żeby systemowo przyjrzeć się udziałowi kobiet na scenie improwizacji. Pierwszym wspólnym krokiem było 25-lecie Urodzin Mózgu w 2019 roku – na zaproszenie Sławka poprowadziłam razem z Moniką Pasiecznik panel „Women in Polish Improvised Music Scene” w klubie MÓZG w Bydgoszczy. To było dla mnie ważne otwarcie. Jeśli chodzi o „WIZJONERKI”, projekt warszawski: miałam swoje założenia i tezy, które myślałam, że się potwierdzą, a które się nie potwierdziły. Natomiast wydarzyło się sporo rzeczy, których nie przewidywałam i które są bardzo inspirujące. Mam wrażenie, że jest dużo do zrobienia, wiele ciekawych kwestii się odsłoniło właśnie przez to, że ten projekt został zrealizowany. Mam na myśli na przykład spotkania, które odbywały się po Wizjonerkach – w gronie Wizjonerek właśnie, czyli kobiet, które wzięły udział w projekcie. Pojawiły się refleksje i rozmowy, w wyniku których wykrystalizował się pomysł poszukiwań kobiet, które improwizują z dala od dużych ośrodków miejskich, czyli gdzieś na prowincji. Wydaje mi się to bardzo ciekawym rozszerzeniem i też zupełnie zmienia perspektywę patrzenia na improwizację. Drugą rzeczą, co było podkreślane właściwie wszędzie, jest duża potrzeba zbudowania pewnego prestiżu i szacunku dla muzyki improwizowanej. Ona ma sławę muzyki trochę gorszej, muzyki nieobecnej na przykład w kształceniu akademickim, albo obecnej w jakiejś takiej formie, która jest obok tego rozumienia muzyki improwizowanej, które się rozwinęło w środowiskach osób zajmujących się improwizacją. To były takie ciekawe doświadczenia, które mnie dalej prowadzą.

WB: Czy to ty zainicjowałaś te spotkania?

AJ: Nie, myśmy po prostu jakoś tak zupełnie spontanicznie się spotykały. Miałyśmy poczucie, że  powinniśmy ze sobą jeszcze porozmawiać i tak właśnie zrodził się pomysł na nieformalne spotkania po Wizjonerkach, już poza tym całym programem i bez konkretnego celu, a po prostu po to, żeby dać ujście tej potrzebie.

WB: Być może największą wartością takich przedsięwzięć jest właśnie to, że generują one energię, która potem żyje dalszym życiem, stając się zarzewiem procesu budowania sieci powiązań. 

AJ: Tak, istnieją rozmaite inicjatywy ruchów kobiecych, które mają swoje platformy wymiany informacji i postanowiłyśmy, że też coś takiego powołamy do życia. No i powolutku sobie nad tym pracujemy. Na razie nie mamy regularnych spotkań. Powstały jednak pomysły, żeby się uformować w jakąś grupę.

WB: Pamiętam, że praca wokół festiwalu przysporzyła ci sporo radości, jak i pewnego rodzaju złości i frustracji, co zapewne spowodowane było zmęczeniem wynikającym z bycia w pozycji osoby odpowiedzialnej za tak duży projekt, ale być może także nadmiarem rodzących się przy tej okazji refleksji na temat doświadczeń, które przez lata zbierałaś jako kobieta-artystka. Tym bardziej cieszę się, że Twoja praca została doceniona przez kapitułę Nagrody Sztuki im. Marii Anto & Elsy von Freytag-Loringhoven i że trafi ona właśnie do ciebie. Otrzymałaś specjalne wyróżnienie za wsparcie obecności i widzialności kobiet w edukacji i kulturze. Czym dla ciebie jest ta nagroda?

AJ: Mnie cieszy nawet nie to, że moja praca została doceniona, ale to, że została zauważona, bo to o czym mówisz, jakiś taki rodzaj frustracji wiązał się z tym, że bardzo mocno odczuwałam, że po prostu to wydarzenie jest kompletnie niewidzialne, nawet pomimo ogromnej frekwencji na koncertach, a jeszcze na dodatek budzi jakieś lęki. Wydawało mi się, że jestem w jakiejś próżni, w pustce, że nie mam po prostu żadnego wsparcia. Miałam poczucie, że nie jest to działanie, które jest przyjmowane z życzliwością i że nadal istnieje pewien dystans, czy nawet może lęk wobec inicjatyw feministycznych. I ten lęk jest zarówno po stronie mężczyzn, jak i kobiet, bo kobiety boją się zamknięcia w pewnego rodzaju getcie, czy mają już doświadczenia bycia w różnych projektach kobiecych, które powodowały jakiś dyskomfort. Mężczyźni natomiast często po prostu lekceważąco traktują takie przedsięwzięcia. Ale spotkałam się też z niesamowitym zrozumieniem, odbyłam wiele głębokich rozmów, które wskazywały mi, że bardzo potrzebne jest takie działanie i raczej nawet nie chodzi o to, że trzeba się jakoś interesować kobietami, tylko że w ogóle ludzie mają potrzebę doświadczania czegoś głębszego, intensywnego, o bardziej świadomą i też wymagającą świadomości perspektywę i Wizjonerki tak właśnie były odbierane. To mnie budowało. Chcę też dodać, że nie należę do osób, które szczególnie lubią nagrody i celebracje.. Ale w tym przypadku było inaczej. Odebrałam to wyróżnienie jako sygnał zgodności – między tym, co robię, a wartościami, które tę nagrodę reprezentują. Wyróżnienie wpisuje moją pracę w linię twórczości kobiet, które nie tylko tworzą dzieła, lecz także współkształtują reguły gry – redefiniują języki, ramy i sposoby obecności w świecie sztuki.

WB: To nie był pierwszy projekt, w którym brałaś udział jako kuratorka, prawda?

AJ: Nie, warto wspomnieć o Warszawskim Studio Eksperymentu, organizowanym również przez Janickiego i MÓZG Foundation, gdzie byłam kuratorką i też postawiłam na kobiety. To była seria kilku spotkań. Projekt nadal odbywa się w Bydgoszczy, ale w Warszawie nie dostał już dofinansowania. Nie lubię nazywać siebie kuratorką, bo to się wiąże z kompetencjami organizacyjnymi, łatwością nawiązywania kontaktów, wysoką kompetencją społeczną, byciem fighterką – a ja taka nie jestem. Mam za to coś innego: koncepcję, wizję. Tym się dzielę i właśnie ten wizjonerski aspekt tutaj mi pomógł i postawił mnie w tej pozycji kuratorskiej. Prowadzę razem z Julią Umedą „Pandymińską” – małą przestrzeń artystyczną i tam właściwie rozkręcamy kuratorsko to miejsce. Od takich kontaktów społecznych to jest Julia (chociaż nie tylko!), a ja jestem bardziej od dysput filozoficznych. 

WB: Byłaś w całości odpowiedzialna za program „WIZJONEREK”. Jest dość często praktyką, że osoby, które powołują do życia wydarzenia od strony organizacyjnej, biorą w nich udział także jako artystki_ści. Ty się na to nie zdecydowałaś. Dlaczego?

AJ: Miałam wrażenie, że to nie będzie etycznie czyste, bardziej czułam się po tej stronie dającej przestrzeń, niż chcącej sama w niej być jako artystka i uważam, że podjęłam dobrą decyzję. Natomiast spełniłam się w roli prowadzącej panel dyskusyjny. Ten panel był dla mnie bardzo ważny i też cieszę się, że on oddziałał na kobiety, które wzięły w nim udział i coś z niego nadal emanuje. Pierwszy raz w życiu prowadziłam samodzielnie tak poważny panel.

WB: Czyli można powiedzieć, że to była jakaś forma eksperymentu dla ciebie. 

AJ: Tak. Ci wszyscy, którzy byli na tym panelu dobrze wiedzą, że sam panel był mocno eksperymentalny.

WB: Czy coś cię zaskoczyło podczas tego panelu?

AJ: W zasadzie były dwa panele. Jeden był spotkaniem rozpoczynającym cały projekt i tam faktycznie stworzyłam bardzo ciekawy skład kobiet. Chodziło mi o to, żeby zbudować prestiż muzyki improwizowanej przez to, że będzie ona reprezentowana nie tylko przez mikrośrodowisko improwizatorek, ale też przez kobiety, które może nie mają nic wspólnego z muzyką, ale za to mają coś wspólnego z innowacją, transgresją i byciem odważną. I takie właśnie kobiety zaprosiłam, te kobiety mi się właśnie z tym kojarzą, a były to Manuela Gretkowska, Aleksandra Przegalińska oraz Monika Pasiecznik. Dlatego też zaskoczyło mnie, że zainteresowanie tym panelem nie było tak ogromne, jak się spodziewałam. Myślałam, że tak znane, tak popularne postacie przyciągną znacznie więcej osób zainteresowanych tym wydarzeniem. Tak się nie stało. Natomiast sam panel był dla mnie bardzo satysfakcjonujący. Pomimo mojego całego zdenerwowania i jakiejś takiej niepewności, jak to wszystko zostanie przyjęte, okazało się, że rozmowy były bardzo ciekawe i też wiele kobiet mówiło mi, że potrzebuje takich spotkań więcej i nawet same zaproszone przeze mnie uczestniczki, czyli Manuela, Monika i Aleksandra stwierdziły, że bardzo chętnie by powtórzyły takie spotkanie. Bardzo mnie to ucieszyło. No i myślę, że sam panel jakoś pobudził wyobraźnię, myślenie i właśnie o to mi chodziło. Nie był to panel, w ramach którego przedstawiałyśmy gotowe rozwiązania czy też omawiałyśmy historyczne wydarzenia, on raczej otwierał nowe połączenia i sposoby myślenia. Natomiast podczas tego drugiego panelu, kończącego już cały cykl wydarzeń, dyskusja też przebiegła zupełnie inaczej, niż się tego spodziewałam. Po omówieniu ankiety, którą wypełniały uczestniczki projektu oraz inne artystki związane ze sceną improwizacji, przeszłyśmy do rozmowy, w której kilka zaproszonych przeze mnie kobiet relacjonowało swoje własne doświadczenia związane z kwestiami poruszanymi w badaniu, m.in. Anna Gadt i Weronika Kwiatkowska, która pisała magisterkę o środowisku kobiet w jazzie. To one przede wszystkim wniosły bardzo dużo ciekawych spostrzeżeń do dyskusji. Z ankiety natomiast wynikało, że poziom wykształcenia kobiet improwizujących jest bardzo wysoki – część jest po doktoracie, wszystkie po magisterce. I generalnie można powiedzieć, że potrzebujemy wciąż rozmowy o sytuacji niskiej reprezentacji kobiet w różnych dziedzinach oraz o tym, jak konieczne jest nawiązywanie współpracy pomiędzy kobietami i mężczyznami. I o tym, że sytuacja wyraźnie się zmienia na plus, że współcześnie młode dziewczyny mają zupełnie inną sytuację, niż jeszcze na przykład ja, kiedy kończyłam studia. To jest diametralna zmiana i jest ona zauważalna. Są to zmiany też nie tylko wynikające z jakichś praw, które się pozmieniały, począwszy od zmian w prawie pracy – formalnie zakazano dyskryminacji kobiet ze względu na ciążę i macierzyństwo. Przemocowe, przekraczające granice czy typowe dla przeszłości zachowania mężczyzn są dzisiaj zabronione prawnie. Kiedyś to były akceptowalne zachowania. Więc oprócz tego, że pewne granice już są zagwarantowane prawnie, zaszła też ogromna zmiana jeśli chodzi o mentalność kobiet. Wiele się zmienia na lepsze, ale wciąż jest wiele do zrobienia.

WB: Wydaje mi się, że bardzo ważną kwestią, która wybrzmiała na obu panelach, była ta dotycząca kształtowania systemu wartości i jak istotny ma ona wpływ na organizację życia kulturalnego i obecności kobiet w sztuce.

AJ: To dotyka tematu decyzyjności, kto decyduje o tym, co jest kanonem literatury muzycznej, czy tego obowiązującego w sztukach plastycznych, kto o tym decyduje i w jaki sposób. Zaczęłam zadawać sobie pytania: jak działa gust instytucji? Kto decyduje, co jest wartościowe w muzyce? Howard Becker  w swoim Art Worlds pokazuje, że sztuka nie powstaje w próżni – tworzy ją złożona sieć ludzi i praktyk, które utrwalają konwencje. Nie chodzi tylko o styl czy gatunek, ale o system współpracy: od edukacji, przez technikę, po dystrybucję. To tzw. zaplecze – ci, którzy nie stoją na scenie, ale decydują, kto i w jakim układzie może tam stanąć. W tym świetle pojęcie renomy instytucjonalnej przestaje być czymś naturalnym – okazuje się raczej efektem systemowego sprzężenia: promocji, afiliacji i narracyjnych klisz prestiżu, a nie „czystej” jakości artystycznej. 

To skłoniło mnie do kolejnego pytania: czy kuratorzy i decydenci kultury są świadomi, jak działają ich własne mechanizmy wyboru? Czy uczestniczyli kiedyś na przykład w szkoleniach z zakresu DEI (Diversity, Equity, Inclusion) lub rozpoznawania biasów (ukrytych uprzedzeń)? Czy wiedzą, że pojęcie „neutralnej jakości” może być fasadą, za którą ukrywa się wykluczająca struktura? Ciekawi mnie jak współcześnie instytucje kultury reagują na tego typu wyzwania współczesności. To jest bardzo ciekawe poznawczo, bo to nie chodzi tylko o to, żeby z pomocą narzędzi politycznych zmusić kogoś do tego, żeby przestał mieć pewne uprzedzenia, ale raczej o to, że każdy z nas jakieś ma i bardzo ciekawe jest to, że właściwie potrzebujemy takiego globalnego otwarcia się jako ludzkość. Jesteśmy w szczególnym momencie w historii, bo właściwie po raz pierwszy jesteśmy w stanie podjąć taki temat, taki wysiłek, żeby świadomie zmieniać swój sposób myślenia. To jest dość szczególne; więc myślę, że to uczyniłabym tematem panelu w następnej edycji. 

WB: Chciałabym jeszcze nawiązać do systemu wartości. Pamiętam, że podczas panelu wybrzmiał postulat rozbicia hierarchicznego modelu tworzenia kultury i przesunięcia wektoru z wertykalnego na horyzontalny. Ja to oczywiście popieram, ale zastanawiam się, na ile jest to możliwe. I czy takie myślenie nie sprawia, że grupa, która proponuje tego typu postulaty, nie zamyka się we własnym kręgu, wytyczonym idealistycznym postrzeganiem rzeczywistości, usuwając się przy tym ze sfery widzialności. Na ile zaproszenie do projektu lub szukanie wsparcia u osób, które jednak na różnych poziomach są bardziej decyzyjne od mniejszych podmiotów, nie jest do pewnego stopnia koniecznością? 

AJ: No tak, akurat poruszyłaś temat zmiany epistemologicznej, kompletnie nowego paradygmatu. Żeby doszło do jakiejkolwiek zmiany, musi być wola takiej zmiany. Jeżeli wola takiej zmiany jest tylko u małej grupy osób, to nie są to warunki do tego, żeby przeprowadzić poważną zmianę. Więc wydaje mi się, że to nie jest czas na to, żeby coś takiego faktycznie miało nastąpić. Natomiast to nie oznacza, że nie warto się tym zajmować, testować oraz badać tej utopii. Być może w niej jest zalążek poważnej zmiany, do której może kiedyś dojdzie. Już tego nie zobaczymy, ale jeśli tak, to warto być tymi, którzy wierzyli w taką rzeczywistość.

WB: Wydaje mi się, że takie miejsca jak Pandymińska i w ogóle próba tworzenia mikro-instytucji kultury, które organizują się wokół mniejszych czy lokalnych wspólnot, jest pewnym realnym krokiem ku tego rodzaju zmianie. W związku z tym chciałabym, żebyś mi opowiedziała o tej przestrzeni i jaką spełnia ona funkcję nie tylko dla osób artystycznych, ale także dla lokalnej społeczności. 

AJ: Pandymińska jest małą przestrzenią artystyczną, która mieści się na Żoliborzu. Jest to pozostałość po sklepiku spożywczym, który został przekształcony na scenę muzyczną i trochę też galerię sztuki, więc to, co się tam wydarza nie zostało wymyślone i zaplanowane jakoś tak precyzyjnie. Natomiast sposób istnienia Pandymińskiej polega na tym, że jest ona przestrzenią pracy – artyści, którzy tam występują to bardzo często osoby, które pracują nad jakimś projektem i chcą być z publicznością w trakcie tworzenia tego projektu. To, czym my jesteśmy, to jest przestrzeń, w której możemy uczestniczyć w kreacji, czyli w tym, co dzieje się zanim utwór jest skończony, doskonały i staje się gotowym produktem. Żeby coś takiego nastąpiło, musi być duży element zaufania i życzliwości po dwóch stronach, bo zarówno artysta, żeby pokazać coś, czego nie jest jeszcze pewien, musi mieć zaufanie, że ta publiczność zrozumie tą sytuację i też, że ten feedback będzie odpowiedni. Tak samo publiczność musi mieć zaufanie do wykonawcy. Musi po prostu mieć jakąś życzliwość i otwarcie na to, co się dzieje, widzieć ten proces i go rozpoznawać. To jest bardzo szczególny profil. Do tej pory nie udało mi się nigdzie zaobserwować takiego profilu w żadnym miejscu, jakie znam, więc myślę, że to jest bardzo ciekawe, że coś takiego istnieje. 

WB: Czy trudno jest prowadzić taką mikro-instytucję i w ogóle włączyć ją w krąg większych instytucji kultury, czy raczej dążycie do tego, żeby pozostawała ona takim bardzo niszowym, oddolnie zarządzanym miejscem spotkań i eksperymentów? Zarówno pod kątem programu, jak i tego, co się tam dzieje między ludźmi. Innymi słowy, czy jest to świadomy wybór, żeby wszystko, co jest związane z Pandymińską, miało nie do końca sformalizowany charakter?

AJ: Być może początkowo mieliśmy jakieś ambicje, że chcemy być jakąś taką „poważną instytucją”, ale to się jakoś nie dzieje. I też sami się uczymy, że te wartości, które Pandymińska proponuje są na tyle pociągające, że chcemy wokół nich pracować. Więc to nie było do końca tak, że chciałyśmy być zupełnie niezależnym i eksperymentalnym miejscem, tylko to, że ono po prostu zaczęło takie być, sprawiło, że tak się to rozwija. Więc teraz możemy powiedzieć, że tak, chcemy być takim niezależnym miejscem i też szukamy możliwości, żeby znaleźć inne tego typu niezależne miejsca i zbudować jakąś sieć powiązań pomiędzy takimi malutkimi ośrodkami. Bo ich jest sporo. Jak się jeździ z koncertami gdzieś za granicę, to się trafia do takich miejsc. Więc byłoby ciekawe stworzyć taką sieć. Zobaczymy, czy to się kiedykolwiek uda. Bardziej wierzę w to, że sieciowość i taka właśnie komunikacja pomiędzy malutkimi ośrodkami ma większy sens, niż dążenie do bycia poważną instytucją.

WB: Wydaje mi się, że to jest dość popularny model tworzenia miejsc kultury na przykład w Berlinie. 

AJ: Tak, z tymże one są dotowane, to nie jest tak, że jest jakaś grupa zapaleńców, którzy sami w to inwestują, tylko po prostu miasto widzi sensowność istnienia takich miejsc i daje pieniądze na to. Nie wiem, jak jest teraz, bo słyszy się, że w Berlinie trochę mniej pieniędzy przeznacza się na kulturę, ale do tej pory właśnie tak było. To jest luksusowa sytuacja. Wydaje mi się, że miasto powinno dostrzec potencjał takich miejsc czy przynajmniej zyskać świadomość, że na takiej maleńkiej instytucji może zyskać duże wartości w kategorii jakości tworzenia zarówno komórek społecznych, jak i kultury sztuki, kultury obcowania ze sztuką. Pandymińska nie jest dotowana przez miasto, ale dostaliśmy ostatnio jakieś fundusze na organizację festiwalu Fuzja, a także wsparcie z ZAIKS-u, ale poza tym to jest po prostu zrzutka.

 

WB: Pamiętam, że kiedy zobaczyłam program „WIZJONEREK”, to bardzo pozytywnie zaskoczył  mnie fakt, jak wiele będzie się działo pod kątem proponowanych form – że jest i panel dyskusyjny i warsztaty,  koncerty, ale także to, jak dużą różnorodność proponujesz jeśli chodzi o profil kobiet zaproszonych do udziału w projekcie; że pomimo tego, ze wiele ich łączy, to niejednokrotnie reprezentują one różne podejścia do muzyki, sztuki czy nauki. I tak sobie pomyślałam, że dokonany przez ciebie wybór pokazał też wielowymiarowość postawy, która przejawia się w improwizacji i że sama improwizacja i eksperyment są bardzo złożonym zjawiskiem, wymykającym się „pochwyceniu” przez konkretne środowisko czy grupę ludzi.

Pomyślałam, że twoje wybory były dość ryzykowne, co mi się spodobało; że na jednym koncercie swoją twórczość prezentowały artystki wywodzące się z różnych dziedzin lub tworzące w ramach niekiedy bardzo odległych podejść estetycznych. Jak wyglądał proces programowania i co skłoniło cię do zaproszenia konkretnych osób?

AJ: Moje doświadczenia z improwizacją wychodziły trochę z tradycji teatru muzycznego. Studiowałam w Krakowskiej Akademii Muzycznej, również w klasie Adama Kaczyńskiego, który tworzył zespół MW2. On się specjalizował w improwizacji, która przekracza kompetencje muzyczne i wkracza w bardziej teatralne, czyli że muzyk nie tylko gra na swoim instrumencie, ale na przykład może się odezwać, może krzyknąć, może coś powiedzieć, może przejść się po sali, może zatańczyć, może wykonywać coś ze swoim instrumentem, jest performerem. I ja się w ogóle dziwię, że to jest nadal traktowane jako eksperyment, bo dla mnie to nie jest już eksperyment, tylko pewna tradycja. I wydaje mi się, że programując Wizjonerki, nawiązałam raczej do tradycji w ten sposób i też wyraziłam może jakąś taką tęsknotę do tego, żeby te środowiska bardziej się integrowały, bo mam wrażenie, że one istnieją trochę osobno. Wydaje mi się, że to jest o tyle ciekawe, że właśnie jedna z grup, która została przeze mnie zainicjowana w ramach Wizjonerek, dalej działa, realizuje kolejne projekty w tym składzie, więc zostało to jakoś trafnie przeze mnie zaobserwowane, że zespoły, które potworzyłam, po pierwsze bardzo fajnie wypadły, a po drugie też chcą ze sobą dalej grać. Przynajmniej dwa składy na „WIZJONERKACH” były zainicjowane przeze mnie – trio Joanna Duda, Anna Kwiatkowska i Zosia Ilnicka razem z wizualizacjami Sanji Star. I one spotkały się na scenie po raz pierwszy. Drugim zaproponowanym przeze mnie składem było trio Paulina Owczarek, Olga Balińska i Monika Rogalska. W ten sposób odbywa się wiele improwizowanych działań. I to jest interesujące dla publiczności, żeby zobaczyć jakiś zespół improwizujący po raz pierwszy na scenie i którego nie zobaczą nigdzie indziej. Oczywiście pojawiły się na Wizjonerkach też inne składy, które razem ze sobą współpracują – Marzena Majcher razem z Zuzanną Kupidurą robią wręcz autorski projekt polegający na tym, że mają sensory ruchu i tymi sensorami aktorka, tancerka właściwie realizuje muzykę, jest wykonawczynią muzyki w tej sferze.

WB: Jestem ciekawa, czy według ciebie któryś z tych z tych występów jakoś szczególnie zarezonował z publicznością, wywarł na niej największe wrażenie? 

AJ: Niezwykle mnie ucieszyło, że Martyna Poznańska została bardzo dobrze przyjęta, bo jej projekt był najbardziej oddalony od idei improwizacji, a właśnie miałam takie wrażenie, że dużo osób przychodzi z gratulacjami. Widziałam, że jej występ poruszył wiele osób. Jej koncert-instalacja był tez zrealizowany w studio Szpilmana i w ogóle ekipa radiowa z dużą dozą profesjonalizmu ogarniała wszystkie sprawy techniczne, więc panowały tam super warunki do realizacji właśnie takich skomplikowanych technologicznie projektów. No bo jednak ta technologia ośmiościeżkowa nie jest technologią dostępną od tak. Nawet kwadrofonia jest jakimś ewenementem, a co dopiero system ośmiokanałowy. Myślę, że może te dwa elementy zadziałały. Raz, że to były bardzo dobre warunki techniczne, a dwa, że to był znakomity utwór.

WB: Ale podczas jej koncertu pojawiały się chyba elementy improwizacji?

AJ: Tak. Mówiłam Martynie przed wydarzeniami, że jesteśmy skupieni na improwizacji i zapytałam, czy jest szansa, żeby ten jej performance też był. I faktycznie powiedziała, że wprowadziła jakieś elementy improwizacji, więc to nie była tylko i wyłącznie instalacja, którą odpalamy. Ona tym na żywo sterowała. I też to jest bardzo dla mnie symptomatyczne, że osoby, które są ze środowiska sztuk wizualnych, mają bardzo ciekawe muzyczne prezentacje. Naprawdę dojrzałość kompozycyjna Martyny była wysoka. Tak samo jest Katarzyny Podpory, która nie ma wykształcenia muzycznego, a robi bardzo ciekawe dźwiękowe performanse.

WB: Ten aspekt intermedialności był bardzo istotnym elementem festiwalu. Dla mnie „WIZJONERKI” były w dużej mierze o poszukiwaniu nieoczywistych form komunikacji między różnymi rodzajami sztuki i o tym, że improwizacja jest czymś, co wydarza się na przecięciu różnych spojrzeń, doświadczeń i dyscyplin. Czy planujesz kolejną edycję? 

AJ: Na pewno będę starać o to, żeby „WIZJONERKI” dalej funkcjonowały, ale czy to się uda, czas pokaże. Mam pomysły i mam poczucie, że warto to robić, że jest to potrzebne. Szczególnie, że dostałam tę Nagrodę Sztuki i jestem przekonana, że zostałam dostrzeżona właśnie przez „WIZJONERKI”. Zostałam nagrodzona nie ze względu na swoją sztukę, a działania kuratorskie.

WB: Tak, to wielowymiarowy sukces, także zważając na to, ze jest to nagroda przyznawana głównie artystkom wizualnym, więc oprócz tego, że ty zostałaś doceniona, to też muzyka w jakiś sposób jest tutaj dowartościowana jako równoprawny rodzaj sztuki. 

AJ: I to na prawdę cieszy, a przede wszystkim dodaje energii do dalszych działań.