33–34 / 2018 Cielesność / Chiny. Dźwięk (od) środka
#33
Bez ciała nie byłoby dźwięku. Ciało znajduje się po dwóch stronach tradycyjnego muzycznego komunikatu – gest wydobywa dźwięk z przedmiotu (nawet jeżeli kreuje przedmioty generujące dźwięki automatyczne), organizm chwyta też fale znajdujące się w przestrzeni i interpretuje je jako dźwięki. Skoro cisza jest konstruktem społecznym, to obecność ciał skutkuje jej przeciwieństwem. Tymczasem dyskurs wciąż często skupia się na interpretacji muzyki i dźwięku jako abstrakcyjnych kategorii, ograniczając ciała percypujące dźwięki do uszu. W efekcie wypierane są inne wrażenia zmysłowe, a także pozauszne i nienormatywne rodzaje słyszenia. W dobie powszechnego przetwarzania informacji audialnych w wizualne, tekstowe i haptyczne takie podejście jawi się jako archaiczne.
Dlatego w #33 „Glissandzie” podejmujemy temat „innego słyszenia”: kwestii behawioralnych reakcji organizmu na dźwięki i odbierania fal akustycznych „całym ciałem”. W numerze przyglądamy się tendencjom, które można zaobserwować w zarówno w murach instytucji kultury, salach koncertowych, jak i niezależnych scenach, kameralnych salach warsztatowych oraz w klubach. Nawiązujemy do festiwali i wydarzeń, które problematyzują cielesność muzyki współczesnej, łącząc ją z „cielesnymi” sztukami performatywnymi. Interesuje nas kwestia cielesnych praktyk wykonawstwa muzyki współczesnej związanych z tzw. poszerzonymi technikami instrumentalnymi zarówno w odniesieniu do utworów najnowszych, jak i sztandarowych kompozycjach nowej muzyki. Zastanawiamy się nad postrzeganiem instrumentu jako metafory przedłużenia ciała, ale także traktujemy temat dosłownie, czyli przyglądamy się temu, jakie warunki fizyczne musi spełnić „ciało”, aby wykonywano muzykę. A również temu, jak zmienia się relacja ciało–dźwięk w obliczu współczesnych przemian technologicznych.
W #33 „Glissandzie” poruszamy tematy, które w świecie muzyki i sztuki dźwięku wciąż są przedmiotem ignorancji i hipokryzji. Jeśli nasze ciało jest instrumentem wydającym dźwięki, dlaczego nie potrafimy o nich otwarcie mówić? Czy w nowej muzyce jest miejsce na otwartą dyskusję na temat seksu, erotyki?
#34
Niemal 5000 lat zinstytucjonalizowanej kultury – muzyki, tworzenia instrumentów, potoku mowy i ustnych opowieści. Nad wyraz długie trwanie procesów historycznych oraz gwałtowne rewolucje kulturalne i technologiczne. Najszybsza industrializacja w dziejach ludzkości i największa konsumpcja dóbr – będących również dobrami kultury (muzycznej). Kraj niekończącej się inspiracji lub wiecznego snu Europejczyka… Czy tak pomyślane Chiny da się w ogóle skatalogować? Poddać mocy encyklopedycznej wiedzy zrodzonej z europejskiej namiętności do klasyfikowania? I czy da się to zrobić inaczej, niż uznając władzę owej „chińskiej encyklopedii” cytowanej w fikcjach Borgesa, który nie mógł nadziwić się onieśmielającej Rozum klasyfikacji zwierząt, dzielących się na: „a) należące do Cesarza, b) zabalsamowane, c) tresowane, d) prosięta, e) syreny, f) fantastyczne, g) bezpańskie psy, h) włączone do niniejszej klasyfikacji, i) miotające się jak szalone, j) niezliczone, k) narysowane cienkim pędzelkiem z wielbłądziego włosia, l) et cetera, m) które właśnie rozbiły wazon, n) które z daleka podobne są do much”. Co zatem z dźwiękami (muzyki)? Czy postawić raczej na dźwięki „miotające się jak szalone”, czy też te „należące do Cesarza”, a może zgoła na te „narysowane cienkim pędzelkiem z wielbłądziego włosia”? Koniec końców (to złudzenie – Chiny nie mają końca), przecież wszystkie te dźwięki okażą się tylko dźwiękami, które zostały „włączone do niniejszej klasyfikacji”, pozostawiając inne, „niezliczone” (Borges nazwałby je „bezpańskimi psami”) poza naszą systematyką. Świadomi wszystkich tych ograniczeń i nieprzeliczonych możliwości, pozwoliliśmy sobie w tym miejscu zaproponować kilka tematów i pól problemowych związanych z kulturą dźwiękową Chin, wyróżniając za sławnym Argentyńczykiem choć trzy skromne kategorie:
– Dźwięki należące do cesarza – tradycja muzyczna w Chinach (muzyka ludowa i dworska, muzyka religijna i ceremonialna, opera pekińska) oraz wszelkie formy muzyki poddanej władzy (cesarza, producenta, kompozytora).
– Dźwięki, które z daleka podobne są do (brzęczenia) much – audiosfera Chin i field recording, ale także chińska muzyka, mowa i pejzaż dźwiękowy rozbrzmiewające w uszach Europejczyków.
– Dźwięki, które właśnie rozbiły wazon – pop, jazz i rock and roll oraz chińska muzyka eksperymentalna, improwizowana i estetyka noise.
Choć przecież wszystkie te klasyfikacje są umowne, cała encyklopedia urojona, a związki między kategoriami niepoliczalne i mnogie…
Zapraszamy zatem do lektury.